O Jasiu co się pilnie uczyć nie chciał

Wróciłeś tam Hans. To były lata 90-te. Przyjechałeś do Barda. Już jako staruszek. Myślałeś, że sobie z tym poradziłeś. Że przepracowałeś. I wszedłeś do środka gmachu dawnej Adolf-Hitler-Schule 11. Ponownie po ponad 50 latach. Ale się przeliczyłeś. Nie można się tak oszukiwać Hans. Wiesz? Nawet jak się to głęboko w duszy zakopie to zawsze wybije. Jak szambo. I nie byłeś w stanie powstrzymać tej wzbierającej fali. Rozpłakałeś się. Rozkleiłeś. Trząsłeś się. I nie byłeś w stanie zrobić ani kroku dalej. Uciekłeś z holu wejściowego. I już nigdy tu nie wróciłeś…

Hans. Hänsel. Jaś. Był ukochanym dzieckiem urzędnika wysokiego szczebla, który mieszkał w pięknej modernistycznej willi blisko lasu. Jego ojciec był wdowcem, który ożenił się ponownie po śmierci żony. Nowa macocha jednak nie przepadała za Jasiem. Pewnego dnia jej mąż przyniósł z pracy gazetę o powstających w Niemczech Adolf-Hitler-Schulen. Macocha zaczęła wówczas usilnie namawiać męża, by wysłał Jasia do Hitlerjugend. Bo w przeciwnym razie go zdegradują i czeka ich śmierć głodowa.

Ojciec początkowo przez krótką chwilę zastanawiał się czy taka szkoła to dla 10-latka dobry wybór ale szybko uległ namowom żony. Zgodnie z planem macochy wszyscy udali się rodzinnie na stację kolejową, gdzie pożegnali odjeżdżającego Jasia, a gdy ten wsiadł do pociągu szybko się oddalili aby się nie rozkleił. Bo to wstyd. Bo od teraz jego wychowaniem pokieruje Hitlerjugend. Fizycznym, duchowym i moralnym. W duchu narodowego socjalizmu.

Jaś wiedział, że szkoła potrwa kilka lat i pocieszał się, że będzie chociaż mógł wracać do domu na święta. Podróż pociągiem zajęła mu całą noc. Po całonocnej podróży wysiadł w końcu w górskiej miejscowości Wartha. Letnie słońce wzeszło na bezchmurnym niebie oświetlając królujący nad miejscowością, ustrojony flagami gmach szkoły. Z daleka Jaś miał wrażenie, że dom zbudowany jest z piernika, dach ma z ciastek, a okna z cukru. To dlatego, że żołądek skręcał mu się z głodu.

W szkole wyszedł na jego przywitanie stary i zasuszony dyrektor Walter Stopp, który zaprosił go do środka. Kiedy wszystkie dzieci, bo Hans nie przyjechał sam, weszły, okazało się, że miły dyrektor jest tyranem, który zwabia dzieci do swojej szkoły, a potem na nie krzyczy. Jaś został skoszarowany w dużym pokoju razem z dziesięcioma innymi chłopcami, członkami jego Kameradschaft i od tej pory musiał słuchać już tylko rozkazów swoich nowych „rodziców”. Krzyki, wrzaski, surowa dyscyplina i terror miały sprawić, że Jaś stanie się elementem wielkiej narodowo-socjalistycznej rodziny z papą Adolfem na czele. Bo ten kocha wszystkie swoje dzieci i chce dla nich jak najlepiej. I Jaś na początku bardzo w nowego papę wierzył i go wielbił ale szybko ta zabawa przestała mu się podobać.

Każdego dnia o szóstej rano budził Jasia w pokoju dźwięk granego na trąbce marsza. Najpierw musztra i ćwiczenia. Potem musiał szybko zjeść śniadanie i stawić się na ósmą godzinę na lekcje. Po lekcjach była przerwa obiadowa, gdzie Jasiowi podawane były najlepsze posiłki, gdyż dyrektor chciał podtuczyć swoje dzieci przed czekającym je ćwiczeniami fizycznymi, które trwały do osiemnastej.

Co jakiś czas był sprawdzany przez dyrektora, który oceniał czy jest dość wysportowany aby móc w przyszłości dzielnie służyć tysiącletniej rzeszy. Jaś, aby nie wykończyć się z wysiłku, czasami oszukiwał dyrektora i gdy ten nie patrzył przystawał w biegu na trzy kilometry aby złapać oddech. A gdy na manewrach grali w zdobywanie flagi przeciwnej drużyny starał się nie wpaść w sam środek bijatyki, gdzie jedyną zasadą był zakaz zabijania. A w rzadkich chwilach, gdy zostawał sam popłakiwał sobie.

I codziennie śpiewał pieśń:

„Drży świata zbutwiały szkielet
Przed widmem czerwonych dni.
Myśmy już trwogę zwalczyli,
Nam surma zwycięska brzmi.
Ten marsz powiedzie nas dalej,
Gdy zwali się stary ład,
Bo dzisiaj nasze są Niemcy,
A jutro? Cały świat!”

W maju 1945 r. dyrektor, który w obliczu zbliżającej się ostatecznej klęski Niemiec, wyglądał już jak czarownica, zdecydował się posłać Jasia na front. Front, który uczniowie sami kopali sobie na przedpolu Gór Bardzkich w postaci okopów i gniazd dla karabinów maszynowych. Jaś był przerażony i zaczął modlić się o ratunek. Koledzy mówili, że jedynym ratunkiem jest śmierć za ojczyznę. Ta nadlatywała co jakiś czas w postaci rosyjskich myśliwców, które strzelały z powietrza do kopiących dzieci.

Następnie dyrektor przygotował pancerfausty i zaczął szkolić dzieci z ich obsługi. Na szczęście dla Jasia Rosjanie byli już blisko i nie zdążył powiedzieć dyrektorowi, że nie chce strzelać do ruskich czołgów bo dyrektor z resztą nauczycieli uciekł z Barda. Po ucieczce dyrektora dzieci przeszukały jego mieszkanie i znalazły dużo spalonych dokumentów dotyczących szkoły i wiele innych osobistych rzeczy. Z racji, że Rosjanie byli już blisko, dzieci zabrały to co najpotrzebniejsze i ruszyły do swoich domów.

Po długiej wędrówce Jaś dotarł w końcu do domu. Okazało się, że jego macocha już nie żyje, tak samo jak Adolf Hitler, a ojciec, wysoki urzędnik NSDAP został uwolniony od stawianych mu zarzutów. Kiedy więc zobaczył wracającego Jasia bardzo się ucieszył. Odtąd wszyscy żyli długo i szczęśliwie starając się zapomnieć o tym co było jak o złej bajce. Dopóki dopóty Jaś nie wrócił po latach do Barda by przekonać się, że to wcale nie była bajka.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *