Pod Łabędziem

Mieliśmy w Bardzie, jak już wiecie, jak go nazywali mieszkańcy „Hotel Bug-Dich” czyli „Hotel Schyl Się”. Bo żeby tam wejść trzeba było z poziomu ulicy zejść w dół przez drzwi po schodkach schylając się przy tym.

Ale była jeszcze jedna fajna miejscówka. Zupełne przeciwieństwo „Hotelu Schyl Się”. Była to stara gospoda sięgająca korzeniami XIX w. Jej ostatnimi właścicielami była rodzina Puritz. Oficjalnie zwała się od zawsze „Gasthaus zum Schwann” czyli „Pod Łabędziem”. Dziwnie, nie? Kontynuuj czytanie

O Jasiu co się pilnie uczyć nie chciał

Wróciłeś tam Hans. To były lata 90-te. Przyjechałeś do Barda. Już jako staruszek. Myślałeś, że sobie z tym poradziłeś. Że przepracowałeś. I wszedłeś do środka gmachu dawnej Adolf-Hitler-Schule 11. Ponownie po ponad 50 latach. Ale się przeliczyłeś. Nie można się tak oszukiwać Hans. Wiesz? Nawet jak się to głęboko w duszy zakopie to zawsze wybije. Jak szambo. I nie byłeś w stanie powstrzymać tej wzbierającej fali. Rozpłakałeś się. Rozkleiłeś. Trząsłeś się. I nie byłeś w stanie zrobić ani kroku dalej. Uciekłeś z holu wejściowego. I już nigdy tu nie wróciłeś… Kontynuuj czytanie

Hotel Schyl Się

Fajna miejscówka z klimatem. Polecam. Jakbyście kiedyś mieli okazję. To ten mały, bajkowy domek. Zaznaczyłem Wam go na zdjęciu strzałką. Adres to Hauptstrasse 37. Zapiszcie sobie. Prowadzi go stary Josef. Znaczy się Józef. Józef Proske.

To w ogóle świetna architektura jest. Czysty szachulec. I do tego ustawiony ścianą szczytową od strony ulicy. Jedyny taki w Bardzie. Mówią, że ma 200 lat, a może i nawet więcej. Józef prowadzi tam wyszynk i miejsca noclegowe. Malutkie pokoiki z niskim sufitem. Klimat jest jak ze Złotej Uliczki w Pradze. Pachnie drewnem i kiełbasą. Bo Josef jest też rzeźnikiem i prowadzi tam też sklep mięsny. Codziennie jest świeże mięso. A jakie kiełbasy. Palce lizać. Roślinożercom zdecydowanie nie przypadnie do gustu.

Jakbyście mimo to nie mogli trafić to pytajcie miejscowych. Jak spytacie, gdzie jest dom Proskego to wszyscy Wam odpowiedzą: „Aaa! Hotel Bug-Dich. To tam…”. „Hotel Bug-Dich” to taka nieoficjalna nazwa. „Bug-Dich” czyli „Schyl Się”. Bo żeby tam wejść trzeba było z poziomu ulicy zejść w dół przez drzwi po schodkach schylając się przy tym. W zimny styczniowy wieczór zjadłem tam bulion mięsny popity kieliszkiem wódki („Körnel”). Kapitalnie rozgrzewa. Kontynuuj czytanie

Węszyciel kawy

Bardo, 12 lutego 1781 r.

Od strony Frankensteinu dobiegł głośny stukot i pokrzykiwanie woźniców. Po chwili zza zakrętu, na głównej ulicy biegnącej przez miasteczko, pojawił się zaprzężony w dwie pary koni omnibus. Kiedy zrównał się z bramą gospody pod „Czarnym Niedźwiedziem” woźnice spięli konie i cały omnibus z przeciągłym jękiem stanął. Tak, że omal bagaże z dachu nie pospadały. Wtedy jeden z woźniców zeskoczył z góry i wyciągnął spod drzwi omnibusa rozkładaną drabinkę. Drzwi kabiny pasażerskiej się otworzyły, a po drabince zszedł jegomość w pruskim, wojskowym mundurze. Na głowie miał warkocz, a w dłoni drewnianą laskę. Taką samą jakiej używał Stary Fryc! Stojąca wtedy w bramie gospody kucharka, która obserwowała co to za gości tym razem przywiało podejrzewała już z kim ma do czynienia. Już nie raz o nich słyszała. Ale po tym jak ówże jegomość wciągnął głęboko nosem powietrze i uśmiechnął się złowrogo pod nosem – była już pewna. Do Barda zawitał „węszyciel kawy”!
Kontynuuj czytanie

Ostateczne rozwiązanie

Niech pan siądzie panie Groner. Tak, tutaj. Siadaj pan. Co my w tych papierach mamy. Zobaczmy…

Arthur Groner. Urodzony 30 września 1889 r. w Breslau. Zamieszkały na Neue Gasse 18. To dzisiejsza ul. Nowa we Wrocławiu. To przecież tuż obok Wzgórza Partyzantów. A potem pierwszego schronu dowództwa Festung Breslau. Prestiżowo. Nie ma co. Musiało się panu powodzić. Ano tak. Mam rację! Z wykształcenia przecież dentysta. Jak byk stoi w papierach. A więc lekarz. Kontynuuj czytanie